Dzień | Trasa | KM | Parki Narodowe | Zwiedzone Zamki |
1 | Kraków - Wieliczka - Niepołomice - Nowy Wiśnicz - Limanowa | 100 | - | 3 |
2 | Limanowa - Kamienica - Zabrzeż - Krościenko n. Dunajcem - Czorsztyn - Niedzica | 76 | 1 | 2 |
3 | Niedzica - Dębno - Łopuszna - Groń - Poronin - Zakopane - Chochołów - Czarny Dunajec - Jabłonka | 107 | 2 | - |
4 | Jabłonka - Zubrzyca Grn - Zawoja przez przełęcz Krowiarki - Maków Podchalański - Sucha Beskidzka - Stryszów - Lanckorona | 80 | 1 | 2 |
5 | Lanckorona - Kalwaria Z - Sułkowice - Myślenice - Dobczyce - Wieliczka - Kraków | 100 | - | 3 |
suma | | 463 | 4 | 10 |
To był nasz pierwszy wspólny rajd. Jeszcze tydzień temu nie wierzyłem że będę w stanie przejechać rowerem w jeden dzień 100 kilometrów. Ale bardzo chciałem spróbować swoich sił. Wcześniej nie jechałem dalej niż 30 kilometrów w jeden dzień. Przygotowania do wyprawy nie trwały długo. Nie miałem roweru na taki wypad, więc udało mi się go pożyczyć od znajomego. Był to rower górski marki Merida, więc niezbyt praktyczny na takie wyprawy. Ale jego zaletą była lekka, aluminiowa rama oraz górskie przełożenia, co okazało się bardzo pomocne ale o tym później.
Ten dzień zaczął się dla nas bardzo wcześnie, spotkanie na dworcu o świcie, pociąg do Katowic, stamtąd do Krakowa.. Wysiadka na dworcu, bułeczki ze sklepu Euro z pasztetem w parku, przypadkowa pogawędka ze staruszką i jesteśmy gotowi do drogi. Początek nie był imponujący, musieliśmy się przebić z Krakowa do Wieliczki, więc wiązało się to z jazdą po mieście a później trasą szybkiego ruchu. Średnie samopoczucie Dawida, jeszcze nie zdążył się rozpedałować porządnie. Ja jadę za nim więc czuję się świetnie. W Wieliczce zatrzymaliśmy się krótko przy kopalni soli, Dawid szukał pieczątek okolicznościowych a ja dojadałem drugie śniadanie. Chwilę później zahaczyliśmy też o
zamek Żup Krakowskich na ulicy Zamkowej i z kompletem pieczątek odjechaliśmy w stronę Niepołomic. W drodze zaczęło się dziać coś niedobrego, właściwie
pierwszy problem na trasie. Napęd u Dawida był źle nasmarowany i bardzo trzeszczał. Dojechaliśmy do kolejnego zamku w Niepołomicach i tam znaleźliśmy sklep rowerowy gdzie zdobyliśmy trochę smaru na łańcuch. Po krótkich oględzinach zamku z zewnątrz i od strony dziedzińca postanowiliśmy jechać dalej. Kolejny przystanek - Nowy Wiśnicz.
Nowy Wiśnicz jest piękną miejscowością w granicach Wiśnicko-Lipnickiego Parku Krajobrazowego. Znajduje się tam renesansowy zamek magnacki wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jest zlokalizowany na wzgórzu, więc by tam dotrzeć należy pokonać dość trudny choć krótki podjazd. Zwiedzanie z przewodnikiem zajęło nam ok. 40 minut, jednak naprawdę było warto, był to najładniejszy zamek z dotychczas oglądanych.
Pozostał nam ostatni odcinek do przejechania. Dotychczas czułem się dobrze, cały czas siedziałem Dawidowi na ogonie, jednak kolejne podjazdy mnie wykończyły. Musieliśmy trochę zwolnić. Po osiągnięciu przełęczy Widomej było już lepiej. Limanowa przywitała nas lekką mżawką. I tu kolejny zawód. W biurze numerów zasugerowano nam że w Limanowej jest schronisko PTTK, co ostatecznie okazało się nieprawdą - dostaliśmy numer do jednego z oddziałów PTTK. Znalezienie sensownego noclegu zajęło nam całą godzinę. Ostatecznie zdecydowaliśmy się przenocować w którymś z gospodarstw agroturystycznych za całkiem przyzwoitą cenę i w jeszcze lepszych warunkach. 100 km było dla mnie całkiem nowym doświadczeniem, choć myślałem że będę w gorszej kondycji.
Od samego rana upał nie pomagał nam w jeździe. Udało nam się przebić do Kamienicy, choć było to niełatwe zadanie. Dookoła nas roztaczają się widoki coraz wyższych gór, w granicach 1000 m n.p.m. Kolejne kilometry z Zabrzeża do Krościenka były przyjemne, teren się obniżał, widoki wzdłuż Dunajca wspaniałe, co ciekawe, Dunajec w tej części płynie w przeciwnym kierunku niż to wynika z ukształtowania terenu.. Najpiękniejsze widoki jednak spotkaliśmy w okolicach Pienińskiego Parku Narodowego.
I jak zwykle o tej porze roku spory tłok w okolicach Czorsztyna oraz Niedzicy. Oba zamki prezentują się okazale, choć zdążyliśmy odwiedzić tylko ten drugi. Do Niedzicy także prowadzą trudne podjazdy, po osiągnięciu wysokości okazuje się jednak że wysiłki nie idą na marne. Widoki jakie ujrzeliśmy należą do najpiękniejszych w Polsce.
Po zwiedzeniu zamku pozostało nam jeszcze znaleźć kawałek łóżka. Zjechaliśmy do Niedzicy i zatrzymaliśmy się w jakimś niedrogim miejscu. Wieczorem skoczyliśmy jeszcze do restauracji na obiadokolację i piwo. Stek był twardy:)
Na trzeci dzień pojechaliśmy wzdłuż jeziora Czorsztyńskiego przez Frydman i Dębno. Okazało się że w tej drugiej wiosce znajduje się kolejny zabytek UNESCO - drewniany kościół p.w. św. Michała Archanioła. Ciekawy obiekt, bo ponoć zbudowany bez użycia gwoździa. Żeby ominąć Nowy Targ, oraz ruch na Zakopiance, w Łopusznej skręciliśmy na południe w stronę Bukowiny Tatrzańskiej. Wcześniej zdobyliśmy pieczątkę Gorczańskiego PN. Droga także wymagająca, ciągłe wzgórza i wzniesienia, więc trasa ogólnie męcząca, jednak zdecydowanie ciekawsza niż płaska Zakopianka. Ze wzgórz rozciąga się piękny widok Tatr, co zarejestrowałem na zdjęciach. Za Poroninem musieliśmy jednak na nią wjechać, choć był to sam koniec tej trasy.
Zakopane w mżawce, po małym posiłku podjechaliśmy obejrzeć siedzibę TPN-u a potem skierowaliśmy się w stronę Gubałówki po drodze mijając willę Kolibę.
Dzień wcześniej planowaliśmy się tutaj zatrzymać na nocleg, więc rozglądaliśmy się za ewentualnym noclegiem, a póki co jechaliśmy dalej. Im dłużej jechaliśmy tym jazda była przyjemniejsza, deszcz nie dawał nam się tak bardzo we znaki, a od samego Zakopanego droga wiodła ciągle w dół. Postanowiliśmy dojechać do Chochołowa - jednej z najpiękniejszych wsi w Polsce. Większość budynków jest tutaj utrzymana w starym stylu i budowana z nakładanych na siebie pali. Jednak gdy się tu znaleźliśmy, zachcieliśmy pędzić dalej. Bez żadnego wysiłku udawało się utrzymywać prędkość powyżej 30 km/h. W Czarnym Dunajcu także się nie zatrzymaliśmy, ale odbiliśmy w lewo. Moja kondycja była w jak najlepszym porządku, co mnie dziwiło w porównaniu z pierwszym dniem.
Wreszcie dojechaliśmy do Jabłonki, stanęliśmy na skrzyżowaniu rozglądając się za jakimś noclegiem, gdy oczom naszym pokazał się wspaniały widok: Schronisko Młodzieżowe PTSM w Jabłonce. Tego właśnie szukaliśmy. Za nocleg chyba zapłaciłem 8 zł, rekordowo mało, natomiast warunki takie jak w prywatnych ośrodkach! I cała szkoła dla nas. Naprzeciw piekarnia i sklep, to był jeden z najlepszych momentów wycieczki. Jeszcze wieczorem zaczęliśmy planowanie dnia następnego. Przejechałem 107 km jednak byłem już przyzwyczajony do takich odległości.
Obawiałem się trochę kolejnego dnia. Wiedziałem że czekają nas kolejne ciężkie kawałki, a prognoza pogody była dla nas niekorzystna. Z Jabłonki wyjechaliśmy po godzinie 9 prosto na przełęcz Krowiarki w Babiogórskim Parku Narodowym. Po drodze minęliśmy największy w Polsce park etnograficzny w Zubrzycy
Górnej. Wahaliśmy się trochę, czy go nie zwiedzić, jednak było jeszcze wcześnie i nie chcieliśmy zaryzykować straty czasu. Przejechaliśmy ok. dwa kilometry kiedy
złapała nas ulewa. Warunki były niemożliwe do jazdy a przed nami najbliższa wioska dopiero za przełęczą. Ukryliśmy się w lesie sosnowym, ale sytuacja nie wyglądała ciekawie. Całe niebo zostało pokryte chmurami warstwowymi, z których nieustannie spadały strugi chłodnego deszczu. Wkrótce las okazał się niewystarczającym schronieniem, dlatego wyczekawszy chwili, kiedy nie padało tak mocno, pojechaliśmy dalej. I tu kolejna przeszkoda - brak błotników w moim rowerze. Przy prędkościach powyżej 20 km/h, woda spod tylniego koła niefortunnie lała mi się po karku i plecach.
Podjazd pod przełęcz Krowiarki jest dosyć ciężki, jednak nie jest zbyt długi. Szybko wjechaliśmy na szczyt. Spędziliśmy miło czas na rozmowie z dwoma strażnikami parku i zaczęliśmy zjazd. Śliska nawierzchnia nie pozwoliła nam na rozpędzanie się, nie przekraczaliśmy 50 km/h. Kolejny szczegół warty zanotowania to przejazd przez największą pod wzglądem powierzchni wieś Polski - Zawoję. Jej główna droga wiedzie przez ok. 10 km. Okazało się że przejazd przez BPN byłby z pewnością trudniejszy z tej strony. Do samego Makowa Podhalańskiego droga prowadzi
w dół, więc podjazd przez tyle kilometrów musiałby być bardzo męczący. Teraz jazda była przyjemniejsza, jednak nadal kapało mi na szyję. W Suchej Beskidzkiej znaleźliśmy zamek renesansowy "Mały Wawel", jednak wcześniejszy deszcz, który w międzyczasie ustał spowolnił nasze tempo, więc nie pobyliśmy tu długo. Pojechaliśmy na północ: Zembrzyce, Stryszów, Stronie (tutaj podjazd, ale przyzwyczajeni wzięliśmy go z marszu:) i nareszcie cel dzisiejszej podróży - Lanckorona. Wspaniała wioska - zabytek UNESCO, z rynkiem o niespotykanym pochyleniu, co drugi domek miał znaczek obiektu zabytkowego. I oczywiście malownicze ruiny zamku, szkoda że w opłakanym stanie. W szkole nieopodal schronisko młodzieżowe. I znów cała szkoła dla nas. Oraz wspaniała restauracyjka "Sielanka". Do dziś się nie możemy doliczyć ile straciliśmy tam pieniędzy..
To był nas ostatni dzień ale nie czuliśmy tego. Może dlatego że wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy:) Ale od początku. Zjechaliśmy do Kalwarii Zebrzydowskiej gdzie podjechaliśmy pod klasztor OO. Bernardynów. Nie zrobił na nas większego wrażenia niż zamek w Lanckoronie. Trasą na wschód, przez Sułkowice jechaliśmy w stronę Myślenic. Spotkała mnie tutaj przygoda, którą będziemy jeszcze długo wspominać. Zaraz za miejscowością Brody na drodze E462
cudem uniknąłem poważnego wypadku. Było to podczas zjazdu. Jechaliśmy z prędkością ponad 60 km/h i nie zauważyliśmy, że auta przed nami nagle hamują. Dawid, który jechał z przodu, zauważył je hamując w ostatniej chwili. Ja nie miałem tyle szczęścia. Dopiero widząc stojące auta ok 10 metrów przed sobą w ostatniej chwili zrobiłem unik i zjechałem na żwirowe pobocze. Wpadłem w taki poślizg, że hamowałem przez 20-30 metrów ślizgając
się na całej szerokości pobocza. Cudem utrzymałem się na kołach. Było to moje pierwsze w życiu tak gwałtowne hamowanie z prędkości 60 km/h. Całe to zdarzenie wywoływało u nas nagłe wybuchy śmiechu przez kolejne 20 km:) Szczęśliwie zajechaliśmy do Myślenic i rozpoczęliśmy poszukiwania zamku. Jednakże pytając ludzi na rynku nikt nam nie potrafił powiedzieć gdzie się on znajduje.
Odpowiadali ze zdziwieniem: "Zamek? W Myślenicach??". W takim wypadku postanowiliśmy podjechać bliżej tych ruin, jak to wynikało z mapy i odnaleźliśmy tabliczki: rezerwat Zamczysko nad Rabą. Nareszcie odszukaliśmy szlak, który miał prowadzić do tych ruin, więc zaopatrzony w aparat rozpocząłem wspinaczkę, ponieważ ścieżka była zbyt stroma dla rowerów. Dawid został na dole i pilnował rowerów:) Po kilku minutach dotarłem do ruin. Właściwie
to przeszedłem obok, ale zauważyłem starą, zniszczoną tabliczkę nieopodal z zamazanym tekstem, więc wysnułem wniosek że tu gdzieś musiał być zamek. Uświadomiłem sobie że patrzę na niego! Ruiny są w takim stanie że ciężko je odróżnić od zwykłej skały. Zrobiłem zdjęcie najbardziej "czytelnego" kawałka i zszedłem na dół. Tu czekał na mnie Dawid. Wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy w stronę Dobczyc.
Znajdował się tutaj kolejny warowny zamek na naszej trasie. Spodobał nam się, dlatego postanowiliśmy go zwiedzić od wewnątrz. W salach znajdowało się wiele ekspozycji na różne tematy, jednak największą wartość zamku to ciekawa architektura. Z dziedzińca natomiast roztacza się widok na Jezioro
Dobczyckie i piękną panoramę Beskidów. Obok zamku jest mały skansen, którego można odwiedzić na tym samym bilecie co do zamku.
Teraz pozostał nam ostatni odcinek do pokonania: Dobczyce-Kraków przez Wieliczkę. Teren stale pagórkowaty więc jazda "kaloriochłonna", ale przyjemna do momentu wjechania do Krakowa. Tutaj jak zwykle ruch. Na rynku krakowskim właśnie organizowano 44. Małopolski Wyścig Górski, więc cały ruch zatarasowany. Chcieliśmy znaleźć nocleg i jutrzejszy dzień poświęcić zwiedzaniu Krakowa, jednak kontakt z taką masową cywilizacją odebrał nam wszelkie chęci. Zresztš brakowało nam już pieniędzy. Pojechaliśmy na dworzec PKP i szukajšc drobnych kupiliśmy dwa bilety do Gliwic. Z głodu zdecydowałem się na zjedzenie moich zapasów chińskich zupek Kung Fu na.. twardo:)