wtorek, 13 marca 2012

Dookoła Tatr i dolina Chochołowska

Dzień Trasa KM Zwiedzone Zamki
1 Łysa Polana - Zdziar - Tatrzańska Łomnica - Stary Smokowiec - Szczyrbskie Jezioro 87 -
2 Podbańska, Przybilina - Liptowski Mikułasz - Zuberec - Habówka (SK) 86 1
3 Orawice - Chochołów - Witów - Dolina Chochołowska - Kościelisko - Zakopane 74 -
suma 247 1


Dzień Pierwszy

W ten ciepły czerwcowy dzień pierwszy problem zaczął się już w Zakopanym - musieliśmy znaleźć w miarę bezpieczne miejsce gdzie można będzie przechować auto. Zdecydowaliśmy się na parking przy szkolnym schronisku młodzieżowym "Żak". Po przygotowaniu rowerów do jazdy ruszyliśmy w drogę. Właściwie te 87 km które pokonaliśmy, to ciągły podjazd, zakończony w wiosce turystycznej Szczyrbskie Jeziero (Strbskie Pleso). Zamiast opisywać wspaniałe widoczki odsyłam do galerii ze zdjęciami:) W każdym razie widok Tatr Wysokich po słowackiej stronie jest powalający. Jedziesz z rogalem na twarzy. Jeziorko w Strbskim Plesie także stanowił jeden z lepszych widoków tego rajdu. Jednak zmęczeni chcieliśmy jak najszybciej znaleźć dla siebie jakiś nocleg. I tu zaczęły się poważniejsze problemy - najtańsze noclegi kosztowały ok 60 zł za dobę, Nam, przyzwyczajonym do realiów schroniskowych, niezbyt to odpowiadało. Po sprawdzeniu wszystkich ofert wybraliśmy najtańszą - restauracja Furkotka (Strbske Pleso 54). Dostaliśmy wielki pokój, gdzie mogliśmy nawet wprowadzić rowery.


Od rana miałem wielką chcicę na dżem. Szkoda, że nieznajomość języka spowodowała że kupiłem.. musztardę. Zły humor z samego rana poprawiał się w miarę jazdy. Przez długi odcinek zjeżdżaliśmy, aż dojechaliśmy do Liptowskiego Mikułaszu. To jedyne miasto na trasie naszego rajdu, prócz Zakopanego. Po przejechaniu przez centrum, zobaczyliśmy po lewej spore jeziorko - Liptowska Mara. Oczywiście skręciliśmy i znaleźliśmy się nad wodą. Na plaży całkiem dużo osób, potem się okazało że to sami Polacy. Temperatura wody i powietrza nie zachęcała do kąpieli, po wysiłku nie robiło to nam różnicy. Po kąpieli nastał błogi stan leżenia i drzemania. Po kilku próbach zmobilizowaliśmy się do dalszej jazdy, ale okazało się że złapałem kapcia. Powietrze musiało powoli schodzić podczas naszej zabawy w wodzie. Prędko wymieniliśmy dętkę i pojechaliśmy dalej. I tu kolejne podjazdy, tak samo, albo i bardziej wymagające od wczorajszych, ale jak zwykle - wspaniałe widoki. W okolicach Habovki udało się osiągnąć najwyższą prędkość rajdu - coś ponad 84 km/h - idealna droga o dużym spadzie, praktycznie bez zakrętów:) Po wjechaniu do miasta, zatrzymaliśmy się na prywatnej kwaterze. Przy okazji spotkaliśmy znajomych z Knurowa.
Dookoła Tatr - wyprawy

Trzeci dzień zleciał bardzo szybko - prędko dojechaliśmy do granicy. W planach mieliśmy zatrzymanie się na nocleg w schronisku Żak, a następny dzień pojechać na polanę chochołowską, ale było na tyle wcześnie że zdecydowaliśmy skręcić z drogi na Zakopane. Cóż... ten szlak nie był zbyt przystosowany na nasze trekkingi, podjazd był bardzo nużący. Z Maćkiem pojechaliśmy przodem a Dawid z Dezym zostali trochę w tyle. Długo na nich czekaliśmy, a gdy się zjawili okazało się, że Dawid miał awarię. Coś mu się zawinęło w przerzutkę. Zatrzymaliśmy się w bufecie i naprawialiśmy. Wróciliśmy do Żaka i pojechaliśmy do domu..

Pradziad 1492 (23.09.06)

Trasa KM
Gierałcice - Głuchołazy - Hermanowice - Vrbno p. Pradedem, Karlova Studenka - PRADED 1492 - Karlova St - Jesenik - Głuchołazy - Gierałcice 119


Był to już nasz trzeci rajd, mimo tego obawiałem się tej wycieczki. Był to mój pierwszy wypad rowerem poza granicę kraju, a cel podróży - góra Pradziad (Praded, 1492 m n.p.m.) z pewnością nie była łatwa do pokonania. Jak wcześniej słyszałem, prowadzi na nią 6 km stromego, choć asfaltowego podjazdu i wjechanie na nią jest już pewnym wyczynem.

Tym razem nie jechaliśmy sami. Towarzyszyli nam: Dezy - brat Dawida, ze swoją żoną - Kamilą, kolega Dezego z klubu - Michał, oraz dwaj moi znajomi - starszy Michał i rok młodszy Tomek. Więc stworzyliśmy grupę 7 osób. Sama ta myśl dodawała mi otuchy, ponieważ w tej grupie znalazłem osoby mniejszego doświadczenia:)
Plan był taki: trzymać się razem aż do podnóża góry, natomiast podjazd pokonywać na miarę swoich możliwości, swoim tempem. Innej możliwości nie było, patrząc na różnorakie przygotowanie kondycyjne uczestników wyprawy.

Pierwszy poważny problem pojawił się na samym początku, gdy w umówionym miejscu spotkałem się z Michałem. Michał miał problemy z pożyczeniem roweru i ostatecznie udało mu się go zdobyć. Był to... stary, ciężki, 3-biegowy rower-damka no name.. nasze rowery na wyprawie - wyprawy Wbrew temu Michał chwalił przede wszystkim komfort jazdy i mówił że jedzie się bardzo dobrze. Jednak taki rower nie nadawał się na pokonywanie 100-kilometrowych odległości, a przede wszystkim tak stromych podjazdów. Pojechaliśmy razem 7 km na miejsce spotkania z Dawidem i Tomkiem. Już po przejechaniu tego odcinka wiedziałem że na tym rowerze Michał pojechać nie może. Ale rozwiązać ten problem nie było łatwo, była godzina 6:00. Okazało się że Dawid dysponuje jeszcze jednym rowerem, ale był to rower Darii, jego żony (a mojej siostry:) - również ciężki i damka, ale przynajmniej już nie no name i 21-biegowy. Więc ten problem został częściowo rozwiązany. Na zdjęciu po prawej widzicie Michała wraz ze swoim wechikułem:) Zjawił się spóźniony Tomek, załadowaliśmy 4 rowery na poloneza i pojechaliśmy do Ozimka. Było to miejsce spotkania z Dezym i Kamilą. Okazało się że do grupy dołączył Michał - kolega Dezego. Tak jak Dawid dosiadał Authora C2003. Cały ten czas strasznie się przedłużał, więc chcieliśmy jak najszybciej wsiąść na rower. W końcu dojechaliśmy do Głuchołaz, stamtąd do Gierałcic, gdzie mam znajomych u których planowaliśmy zostawić auta.

Nareszcie nastąpił ten upragniony moment, kiedy ruszyliśmy. Wróciliśmy do Głuchołaz i przejściem w Konradowie przekroczyliśmy granicę. Już przez pierwsze kilometry zauważyłem, że Tomek i Michał - kolega Dezego prą do przodu ostro, widać - dobra kondycja, natomiast największe problemy miał Michał, który początkowo trzymał się z tyłu wraz z Kamilą, później zostawał jeszcze bardziej w tyle. Pojawił się pierwszy porządny podjazd na Hermonowice. I tutaj pierwszy szok, Michał (C2003) łamie się, cały oblany potem, momentami schodzi z roweru i odpoczywa lub go prowadzi. Karlova Studanka - wyprawy Karlova Studanka - wyprawy Karlova Studanka - wyprawy Klnie że wszystko przez papierosy, co jest całkiem możliwe ponieważ znalazł się wśród grupy niepalących, widocznie o większej wydajności płuc. Podobnie jest z Michałem, którego jest to pierwszy rajd, ale w porównaniu z Michałem, który działa w kttk Amator w Ozimku radzi sobie wybitnie dobrze. Do przodu wyskoczył Tomek, który poczekał na resztę grupy na szczycie. Dla mnie podjazd okazał się całkiem przyjemny, dobra rozgrzewka przed Pradziadem. Kolejny odcinek okazał się już zdecydowanie łatwiejszy. Prowadził Dezy, który znał tą trasę bardzo dobrze, ponieważ na Pradziadzie był już dziesiąty raz, w tym dwa razy robiąc prawie 300 km w ciągu dnia. Zatrzymaliśmy się wszyscy w Karlovej Studance, gdzie zjedliśmy pizzę i chwilę odpoczęliśmy. Przed nami upragniony cel podróży - Pradziad.

Jak się okazało, wjechanie na niego sprawia wiele problemów, 6 kilometrów jazdy na najlżejszym, lub prawie najlżejszym biegu na szczycie Pradziadu - wyprawy daje się we znaki podczas godziny wjeżdżania. Ostatecznie Dawid wjechał pierwszy, z czasem ok. 50 minut, dopiero 13 minut później na szczycie pojawiłem się ja, a po 2-3 minutach Tomek. Zdziwiliśmy się, gdy wkrótce zobaczyliśmy Michała, który wcześniej mówił, że nie da rady wjechać i da sobie spokój z górą. Twardziel jednak. Zaraz też po nim wjechała Kamila i dotrzymujący jej towarzystwa Dezy, którego rwało do przodu, ale postanowił holować Kamilę. Odpoczęliśmy na górze, porobiliśmy zdjęcia i wreszcie zdecydowaliśmy się zjeżdżać, ponieważ zbyt długo czekaliśmy na kolegę Dezego, który się wciąż nie zjawiał na szczycie. Ostatecznie jednak udało mu się tego dokonać:)

Pozostała nam już ostatnia część wycieczki. Powrót do Gierałcic. Wprawdzie oznaczało to pokonywanie kolejnych podjazdów, min. pod Małego Dziada, ale odprężeni nie mieliśmy żadnych problemów z ich przejechaniem. Dostaliśmy się do Jesenika przez Belę pod Pradziadem i nastąpił kolejny kryzys, tym razem w kondycji Kamili. Razem z Dawidem zdecydowaliśmy, że pojedziemy szybciej, do Gierałcic, zabierzemy auto i wrócimy na granicę, gdzie będzie na nas czekać reszta. Wspaniały odcinek, lekki zjazd, prędkość stale powyżej 30 km/h, miejscami 40 km/h. Jak przyjechaliśmy do Gierałcic, było już ciemno. Zabraliśmy auta i wracając natknęliśmy się na Michała i Tomka, którzy jednak przekroczyli granicę i niewiele im brakowało do końca podróży. Był to duży wyczyn dla Michała, który pierwszy raz w życiu przejechał ponad 100 km. Załadowaliśmy się wszyscy do aut i wróciliśmy do Gliwic. Byliśmy tam koło północy, Tomka odstawiliśmy pod sam dom. Był to koniec wycieczki.

Jura Krakowsko - Częstochowska (01.09.06-03.09.06)


Dzień Trasa KM Parki Narodowe Zwiedzone Zamki
1 Częstochowa - Olsztyn - Suliszowice - Ostrężnik - Łutowiec - Mirów - Bobolice - Rzędkowice 80 - 8
2 Rzędkowice - Podzamcze - Pilica - Udórz - Smoleń - Ryczów - Bydlin - Rabsztyn - Pieskowa Skała 123 - 8
3 Pieskowa Skała - Ojców - Biały Kościół - Korzkiew - Modlnica - Zabierzów - Rudawa 52 1 3
suma 255 1 19


Z czym nam się kojarzy Jura? Z pewnością z białymi skałami wapiennymi malowniczo porozrzucanymi po wierzchołkach wzgórz. Doskonale zachowany świat roślin i zwierząt oraz nietuzinkowe widoki są wspaniałym tłem do uprawiania aktywnej turystyki na tym terenie. W sezonie letnim skały są oblężone przez amatorów wspinaczki, natomiast drogi - przez turystów kolarzy. Jeszcze inna, bardzo liczna grupa turystów spędza wiele czasu w okolicy. Są to grotołazi, mający do dyspozycji ok. 1500 jaskiń i schronisk. Charakterystycznym elementem Jury są zamki - najgęściej rozmieszczone budowle tego typu w Polsce. Niektóre z nich, tak jak Ogrodzieniec, Pieskowa Skała, Rabsztyn są tłumnie odwiedzanie przez turystów, inne natomiast - Przewodziszowice, Suliszowice czy chociażby Morsko są tak trudno dostępne, że trzeba wielu wskazówek by tam dotrzeć. Ta wycieczka została poświęcona zamkom wyprawy - jaskinia w Ostrężniku Jury - oglądając mapę tego rajdu można zauważyć tendencję do jeżdżenia od zamku do zamku:) Ale zacznijmy od początku..

Właściwie każda wycieczka zaczyna się dla nas tak samo - na dworcu w Gliwicach. Tym razem pojechaliśmy do Częstochowy, z przesiadką w Katowicach. W Częstochowie byliśmy o godzinie 8, pojechaliśmy najpierw na Jasną Górę obejrzeć Sanktuarium, jednak chcieliśmy jak najszybciej wydostać się z miasta, toteż koło 9 wyjechaliśmy do Olsztyna. Tutaj - pierwszy piękny zamek na naszej trasie wysoko górujący ponad miasteczkiem. Zrobił na nas naprawdę dobre wrażenie. Żeby się dostać na zamek zapłaciliśmy cegiełkę 1 zł na konserwację zamku i z rowerami udaliśmy się na górę. Ze wzgórza zamkowego roztacza się ładna jurajska panorama. Kolejny przystanek miał miejsce w Suliszowicach - niewielkiej wsi, gdzie według mapy miała się znajdować strażnica z XIV wieku. Na miejscu okazało się że ruiny strażnicy znajdują się na prywatnej posesji. Ponieważ nie mieliśmy czasu i chęci szukać i pytać się gospodarzy o te kilka kamieni, więc pojechaliśmy dalej. Chwilę później szukaliśmy ruin następnego zamku - w Ostrężniku. Dzięki tablicom informacyjnym przy szosie nie mieliśmy problemów ze wyprawy - zamek Mirów znalezieniem go. Ruiny tego zamku znajdują się w samym lesie, na wzniesieniu. Isnieją przypuszczenia, że był on kryjówką zbójców. Idąc tam, przechodzi się obok niewielkiej jaskini z interesującymi naciekami. Nieopodal jest bar, w którym można zaopatrzyć się w okolicznościową pieczątkę. Następny odcinek nie należał do najprzyjemniejszych. Pojechaliśmy leśną ścieżką rowerową w stronę Przewodziszowic (k. Żarek). Niestety, trasa okazała się wybitnie piaskowa przez co musieliśmy momentami przeprawiać się pieszo. Najgorzej miał Dawid, ponieważ jechał na cienkich oponach, ja natomiast na góralu, więc mogłem poszaleć. W lesie zaczął siąpić deszcz a piasek zamienił się w błoto. Zatrzymaliśmy się pod drzewem. Pobiegłem z aparatem w ręku obejrzeć ruiny zamku w Przewodziszowicach, a Dawid znowu czekał z rowerami. Wjeżdżając do Żarek pojechaliśmy na wschód - Łutowiec. Wprawdzie są tam ruiny zamku, ale odszukanie ich zajęło by nam zbyt dużo czasu, a wg opisów są w gorszym stanie niż Przewodziszowice:) Za to w oddali widzieliśmy kolejny zamek, który przyciągał nas do siebie jak magnes. Mirów. Wejście na dziedziniec zamku jest ograniczone kratami, wyprawy - zamek Bobolice jednak nie stanowią one dużej przeszkody;) Po dokładnym obejrzeniu zamku z wszystkich stron, zeszliśmy niżej, do pobliskiej restauracji na obiad. Deszcz stale padał a Dawid złapał kryzys i zaczął przysypiać na ławce. Po pewnym czasie zmobilizowaliśmy się do dalszej jazdy.

Do Bobolic mieliśmy zaledwie 2 kilometry nieasfaltową, dziurawą drogą. Okazało się że zamek jest zamknięty, i przypomina bardziej plac budowy niż zabytek. Aktualny właściciel zdecydował się na odbudowę zamku. Prawdopodobnie chce zmienić go w hotel i restaurację, kosztem malowniczych ruin. W pobliżu zamku znalazł się jeden pracownik, który za drobną opłatą, choć bez wiedzy właściciela, udostępnił nam zamek do zwiedzania. Jednak chodzenie po budowie nie było zbyt przyjemne. Jadąc na południe pod koniec dnia dotarliśmy do Rzędkowic. Po grodze mijaliśmy zagęszczone w tej okolicy skałki wapienne. Zatrzymaliśmy się w szkolnym schronisku, za 18 złotych dostaliśmy dwa łóżka z pościelą, kuchnię oraz ciepłą wodę w łazience. Nasze rowery po dzisiejszym dniu wyglądały tragicznie; oblepione były błotem i piaskiem, dlatego przed kolacją dokładnie je umyliśmy i przygotowaliśmy do jutrzejszej jazdy. Dbanie o sprzęt jest sprawą pierwszorzędną.


Pogoda tego dnia była dużo lepsza niż wczoraj. Od samego rana świeciło słońce. Z Rzędkowic wyjechaliśmy do Morska, po drodze pomyliłem trasę i pojechaliśmy dłuższą trasą jadąc przez Włodowice. Tutaj, żeby dostać pieczątkę z potwierdzeniem przejazdu, szukaliśmy sołtysa, kilka razy jadąc tam i z powrotem. Słońce zaczęło przypiekać, więc na przystanku PKS-u przebraliśmy się w letnie stroje. Następnie przez Skarżyce i Żerkowice trafiliśmy do Podzamcza i sporo czasu spędziliśmy na zwiedzaniu zamku Ogrodzieniec. Jest to prawdopodobnie najpiękniejszy zamek na trasie Orlich Gniazd. Wejście na zamek kosztowało 8 PLN (6,50 ulgowe), i warto zdobyć się na ten drobny wydatek. Z Ogrodzieńca trafiliśmy do Pilicy i od razu skierowaliśmy się pod klasycystyczny pałac, który niegdyś był zamkiem rycerskim. Z powodu nieuregulowanej sytuacji majątkowej nikt nie podejmuje się jego remontu. W parku zamkowym Dawid złapał gumę, dojechaliśmy na rynek i musiał się zająć wymianą dętki. Całe szczęście że posiadał zapasową, bo byśmy utknęli na dobre w mieście w którym prawdopodobnie nie było sklepu rowerowego. Ja w tym czasie zająłem się drobnymi zakupami oraz podbiłem pieczątki. Najpierw wyprawy - zamek Ogrodzieniec pomyliliśmy drogę do Morska, teraz guma - oznaczało to stratę ok. 1,5 h. Mimo tego pojechaliśmy do Udorza, w poszukiwaniu kolejnego zamku, chociaż był nam nie po drodze. Stamtąd przez Kąpiele Wielkie pojechaliśmy na zamek w Smoleniu. Zamek znajduje się na stromym, zalesionym wzgórzu. Pozostały po nim spore fragmenty muru, studnia oraz największa wieżyczka, do której można się dostać przeciskając się przez dziurę (panuje tam temperatura niewiele powyżej zera). Odwiedziliśmy także Ośrodek Edukacyjno-Naukowy Zespołu Parków Krajobrazowych, ale nie znaleźliśmy nikogo z obsługi, mimo otwartego biura. Następnie przez Ryczów trafiliśmy do zamku w Bydlinie, gdzie zachowane są fragmenty murów i ścian. W Jaroszowcu wjechaliśmy na główną trasę w stronę Olkusza. Zatrzymaliśmy się w Rabsztynie - kolejne ruiny zamku. Po Ogrodzieńcu, był to chyba najładniejszy zamek jaki zwiedziliśmy. Ruiny zostały zabezpieczone przed skutkami upływu czasu a na fosie zbudowano nowy most. Słońce chyliło się już ku zachodowi, a nam pozostał ostatni odcinek do pokonania: Rabsztyn - Pieskowa Skała. Pogoda trochę się pogorszyła, a droga przez Ojcowski Park Narodowy bardzo dłużyła. Jeszcze dzisiejszego ranka planowaliśmy zwiedzić zamek w ten wieczór, jednak opóźnienia na trasie spowodowały, że nie zdążyliśmy przed zamknięciem zamku. Na tablicy informacyjnej zamku widniała reklama pobliskiego gospodarstwa agroturystycznego, gdzie się zatrzymaliśmy na nocleg. Tego dnia zrobiliśmy 123 kilometry, więc wykończeni, po kolacji, momentalnie zasnęliśmy.


Rankiem, po śniadaniu, zeszliśmy pieszo do zamku. Bilety (10 PLN normalne, 7 PLN ulgowe) kosztowały wiele, ale także zobaczyliśmy dużo. Jest to jedyny tak doskonale zachowany zamek na szlaku Orlich Gniazd, chociaż nie robi takiego wrażenia jak Ogrodzieniec czy Rabsztyn. Mieliśmy kolejne opóźnienie, ponieważ ten zamek miał być zwiedzony poprzedniego dnia, w dodatku pogoda znów się psuje i pada deszcz. Obowiązkowe zdjęcia koło Maczugi Herkulesa i pomykamy do Ojcowa. Panuje tu wielki ruch, ponieważ jest niedziela, więc turyści tłumnie odwiedzają kościoły w Ojcowie. My natomiast pojechaliśmy na kolejny zamek. 2,20 PLN i 1,10 PLN ulgowe to niewygórowana cena za zwiedzenie zamku, jednak po wejściu okazało się że.. właściwie tu nic nie ma tylko sklepik - kasa biletowa, brama i wieżyczka:) Ale przynajmniej to dobry punkt widokowy na wąwóz. Przejechaliśmy przez Bramę Krakowską i na skutek pomyłki trafiliśmy do miejscowości Biały Kościół. Niestety zmuszeni byliśmy podróżować ruchliwą trasą, ale przynajmniej z tego miejsca roztaczał się ciekawy widok na Kraków. Pozostał nam ostatni zamek do odwiedzenia podczas tej wyprawy - Korzkiew. I nie pierwszy na tym rajdzie zawód. Zamek w Korzkwi został zaadaptowany wyprawy - zamek Pieskowa Skała 1 na hotel i restaurację, nawet bez możliwości zwiedzenia.

Będąc w Januszowicach dostałem esemesa od koleżanki - Julii, która miała nam sprawdzić osobowe wyjeżdżające z Krakowa do Gliwic. Okazało się że najbliższy pociąg rusza za 30 minut z Krakowa, więc nie mamy szans dotrzeć tam na czas. Spojrzeliśmy na mapę i okazało się, że ten pociąg będzie jechał przez Zabierzów. Mieliśmy około 35 minut na dostanie się tam. Jednak odległość jaką musieliśmy pokonać w tym czasie była bardzo duża, w dodatku bez gwarancji na to, że zdążymy. Po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy się podjąć wyzwanie:) Jechaliśmy na złamanie karku po nieznanych nam wioskach. Teren był ciągle pagórkowaty, więc jazda była bardzo męcząca. Miałem problemy z napędem w Meridzie - łańcuch był rozciągnięty a zębatki zużyte. wyprawy - zamek Pieskowa Skała 2 Na jednym z podjazdów spadł mi łańcuch. Udało mi się go założyć z powrotem, jednak kosztowało to kolejne cenne sekundy. Ręce miałem całe oblepione smarem. Dojeżdżając do Zabierzowa krzykiem pytaliśmy się ludzi którędy na dworzec, nawet nie zwalniając tempa. Musieliśmy przejść z rowerami przez tory, biorąc je na ramiona i biegiem skacząc po schodach. Trafiliśmy na peron. Spoceni, spragnieni i wyczerpani ale szczęśliwi, bo w oddali widzieliśmy zbliżający się pociąg z napisem: Gliwice. Jednak nasze uśmiechy zaczęły maleć ponieważ pociąg nie zwalniał! Przejechał obok z głośnym trąbieniem i prędko zniknął z pola widzenia. Okazało się że to był to pociąg pośpieszny. Prosiłem Julię, by podała mi rozkład jazdy osobowych... Przeżyliśmy wielki kryzys. Od siedzących obok kobiet dowiedzieliśmy się że na następnej stacji - w Rudawie - wszystkie pociągi się zatrzymują. Czekały nas kolejne kilometry do przejechania. Żeby zdążyć na kolejny pociąg musieliśmy nadal trzymać dobre tempo. Trafiliśmy na stację, wsiedliśmy do pociągu i wracaliśmy do Gliwic...

Małopolska (29.07.06-02.08.06)

Dzień Trasa KM Parki Narodowe Zwiedzone Zamki
1 Kraków - Wieliczka - Niepołomice - Nowy Wiśnicz - Limanowa 100 - 3
2 Limanowa - Kamienica - Zabrzeż - Krościenko n. Dunajcem - Czorsztyn - Niedzica 76 1 2
3 Niedzica - Dębno - Łopuszna - Groń - Poronin - Zakopane - Chochołów - Czarny Dunajec - Jabłonka 107 2 -
4 Jabłonka - Zubrzyca Grn - Zawoja przez przełęcz Krowiarki - Maków Podchalański - Sucha Beskidzka - Stryszów - Lanckorona 80 1 2
5 Lanckorona - Kalwaria Z - Sułkowice - Myślenice - Dobczyce - Wieliczka - Kraków 100 - 3
suma 463 4 10


To był nasz pierwszy wspólny rajd. Jeszcze tydzień temu nie wierzyłem że będę w stanie przejechać rowerem w jeden dzień 100 kilometrów. Ale bardzo chciałem spróbować swoich sił. Wcześniej nie jechałem dalej niż 30 kilometrów w jeden dzień. Przygotowania do wyprawy nie trwały długo. Nie miałem roweru na taki wypad, więc udało mi się go pożyczyć od znajomego. Był to rower górski marki Merida, więc niezbyt praktyczny na takie wyprawy. Ale jego zaletą była lekka, aluminiowa rama oraz górskie przełożenia, co okazało się bardzo pomocne ale o tym później.


Ten dzień zaczął się dla nas bardzo wcześnie, spotkanie na dworcu o świcie, pociąg do Katowic, stamtąd do Krakowa.. Wysiadka na dworcu, bułeczki ze sklepu Euro z pasztetem w parku, przypadkowa pogawędka ze staruszką i jesteśmy gotowi do drogi. Początek nie był imponujący, musieliśmy się przebić z Krakowa do Wieliczki, więc wiązało się to z jazdą po mieście a później trasą szybkiego ruchu. Średnie samopoczucie Dawida, jeszcze nie zdążył się rozpedałować porządnie. Ja jadę za nim więc czuję się świetnie. W Wieliczce zatrzymaliśmy się krótko przy kopalni soli, Dawid szukał pieczątek okolicznościowych a ja dojadałem drugie śniadanie. Chwilę później zahaczyliśmy też o wyprawy - zamek w wiśniczu zamek Żup Krakowskich na ulicy Zamkowej i z kompletem pieczątek odjechaliśmy w stronę Niepołomic. W drodze zaczęło się dziać coś niedobrego, właściwie pierwszy problem na trasie. Napęd u Dawida był źle nasmarowany i bardzo trzeszczał. Dojechaliśmy do kolejnego zamku w Niepołomicach i tam znaleźliśmy sklep rowerowy gdzie zdobyliśmy trochę smaru na łańcuch. Po krótkich oględzinach zamku z zewnątrz i od strony dziedzińca postanowiliśmy jechać dalej. Kolejny przystanek - Nowy Wiśnicz.

Nowy Wiśnicz jest piękną miejscowością w granicach Wiśnicko-Lipnickiego Parku Krajobrazowego. Znajduje się tam renesansowy zamek magnacki wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jest zlokalizowany na wzgórzu, więc by tam dotrzeć należy pokonać dość trudny choć krótki podjazd. Zwiedzanie z przewodnikiem zajęło nam ok. 40 minut, jednak naprawdę było warto, był to najładniejszy zamek z dotychczas oglądanych.

Pozostał nam ostatni odcinek do przejechania. Dotychczas czułem się dobrze, cały czas siedziałem Dawidowi na ogonie, jednak kolejne podjazdy mnie wykończyły. Musieliśmy trochę zwolnić. Po osiągnięciu przełęczy Widomej było już lepiej. Limanowa przywitała nas lekką mżawką. I tu kolejny zawód. W biurze numerów zasugerowano nam że w Limanowej jest schronisko PTTK, co ostatecznie okazało się nieprawdą - dostaliśmy numer do jednego z oddziałów PTTK. Znalezienie sensownego noclegu zajęło nam całą godzinę. Ostatecznie zdecydowaliśmy się przenocować w którymś z gospodarstw agroturystycznych za całkiem przyzwoitą cenę i w jeszcze lepszych warunkach. 100 km było dla mnie całkiem nowym doświadczeniem, choć myślałem że będę w gorszej kondycji.


Od samego rana upał nie pomagał nam w jeździe. Udało nam się przebić do Kamienicy, choć było to niełatwe zadanie. Dookoła nas roztaczają się widoki coraz wyższych gór, w granicach 1000 m n.p.m. Kolejne kilometry z Zabrzeża do Krościenka były przyjemne, teren się obniżał, widoki wzdłuż Dunajca wspaniałe, co ciekawe, Dunajec w tej części płynie w przeciwnym kierunku niż to wynika z ukształtowania terenu.. Najpiękniejsze widoki jednak spotkaliśmy w okolicach Pienińskiego Parku Narodowego. wyprawy - szczyt Trzy Korony I jak zwykle o tej porze roku spory tłok w okolicach Czorsztyna oraz Niedzicy. Oba zamki prezentują się okazale, choć zdążyliśmy odwiedzić tylko ten drugi. Do Niedzicy także prowadzą trudne podjazdy, po osiągnięciu wysokości okazuje się jednak że wysiłki nie idą na marne. Widoki jakie ujrzeliśmy należą do najpiękniejszych w Polsce.
Po zwiedzeniu zamku pozostało nam jeszcze znaleźć kawałek łóżka. Zjechaliśmy do Niedzicy i zatrzymaliśmy się w jakimś niedrogim miejscu. Wieczorem skoczyliśmy jeszcze do restauracji na obiadokolację i piwo. Stek był twardy:)


Na trzeci dzień pojechaliśmy wzdłuż jeziora Czorsztyńskiego przez Frydman i Dębno. Okazało się że w tej drugiej wiosce znajduje się kolejny zabytek UNESCO - drewniany kościół p.w. św. Michała Archanioła. Ciekawy obiekt, bo ponoć zbudowany bez użycia gwoździa. Żeby ominąć Nowy Targ, oraz ruch na Zakopiance, w Łopusznej skręciliśmy na południe w stronę Bukowiny Tatrzańskiej. Wcześniej zdobyliśmy pieczątkę Gorczańskiego PN. Droga także wymagająca, ciągłe wzgórza i wzniesienia, więc trasa ogólnie męcząca, jednak zdecydowanie ciekawsza niż płaska Zakopianka. Ze wzgórz rozciąga się piękny widok Tatr, co zarejestrowałem na zdjęciach. Za Poroninem musieliśmy jednak na nią wjechać, choć był to sam koniec tej trasy.
Zakopane w mżawce, po małym posiłku podjechaliśmy obejrzeć siedzibę TPN-u a potem skierowaliśmy się w stronę Gubałówki po drodze mijając willę Kolibę.

wyprawa/Dębno - kościółwyprawa/Dębno - kościółwyprawa/Dębno - kościół
Dzień wcześniej planowaliśmy się tutaj zatrzymać na nocleg, więc rozglądaliśmy się za ewentualnym noclegiem, a póki co jechaliśmy dalej. Im dłużej jechaliśmy tym jazda była przyjemniejsza, deszcz nie dawał nam się tak bardzo we znaki, a od samego Zakopanego droga wiodła ciągle w dół. Postanowiliśmy dojechać do Chochołowa - jednej z najpiękniejszych wsi w Polsce. Większość budynków jest tutaj utrzymana w starym stylu i budowana z nakładanych na siebie pali. Jednak gdy się tu znaleźliśmy, zachcieliśmy pędzić dalej. Bez żadnego wysiłku udawało się utrzymywać prędkość powyżej 30 km/h. W Czarnym Dunajcu także się nie zatrzymaliśmy, ale odbiliśmy w lewo. Moja kondycja była w jak najlepszym porządku, co mnie dziwiło w porównaniu z pierwszym dniem.
Wreszcie dojechaliśmy do Jabłonki, stanęliśmy na skrzyżowaniu rozglądając się za jakimś noclegiem, gdy oczom naszym pokazał się wspaniały widok: Schronisko Młodzieżowe PTSM w Jabłonce. Tego właśnie szukaliśmy. Za nocleg chyba zapłaciłem 8 zł, rekordowo mało, natomiast warunki takie jak w prywatnych ośrodkach! I cała szkoła dla nas. Naprzeciw piekarnia i sklep, to był jeden z najlepszych momentów wycieczki. Jeszcze wieczorem zaczęliśmy planowanie dnia następnego. Przejechałem 107 km jednak byłem już przyzwyczajony do takich odległości.


Obawiałem się trochę kolejnego dnia. Wiedziałem że czekają nas kolejne ciężkie kawałki, a prognoza pogody była dla nas niekorzystna. Z Jabłonki wyjechaliśmy po godzinie 9 prosto na przełęcz Krowiarki w Babiogórskim Parku Narodowym. Po drodze minęliśmy największy w Polsce park etnograficzny w Zubrzycy wyprawy - przełęcz Krowiarki - BPN Górnej. Wahaliśmy się trochę, czy go nie zwiedzić, jednak było jeszcze wcześnie i nie chcieliśmy zaryzykować straty czasu. Przejechaliśmy ok. dwa kilometry kiedy złapała nas ulewa. Warunki były niemożliwe do jazdy a przed nami najbliższa wioska dopiero za przełęczą. Ukryliśmy się w lesie sosnowym, ale sytuacja nie wyglądała ciekawie. Całe niebo zostało pokryte chmurami warstwowymi, z których nieustannie spadały strugi chłodnego deszczu. Wkrótce las okazał się niewystarczającym schronieniem, dlatego wyczekawszy chwili, kiedy nie padało tak mocno, pojechaliśmy dalej. I tu kolejna przeszkoda - brak błotników w moim rowerze. Przy prędkościach powyżej 20 km/h, woda spod tylniego koła niefortunnie lała mi się po karku i plecach.
Podjazd pod przełęcz Krowiarki jest dosyć ciężki, jednak nie jest zbyt długi. Szybko wjechaliśmy na szczyt. Spędziliśmy miło czas na rozmowie z dwoma strażnikami parku i zaczęliśmy zjazd. Śliska nawierzchnia nie pozwoliła nam na rozpędzanie się, nie przekraczaliśmy 50 km/h. Kolejny szczegół warty zanotowania to przejazd przez największą pod wzglądem powierzchni wieś Polski - Zawoję. Jej główna droga wiedzie przez ok. 10 km. Okazało się że przejazd przez BPN byłby z pewnością trudniejszy z tej strony. Do samego Makowa Podhalańskiego droga prowadzi wyprawy - Zabudowa rynku w Lanckoronie w dół, więc podjazd przez tyle kilometrów musiałby być bardzo męczący. Teraz jazda była przyjemniejsza, jednak nadal kapało mi na szyję. W Suchej Beskidzkiej znaleźliśmy zamek renesansowy "Mały Wawel", jednak wcześniejszy deszcz, który w międzyczasie ustał spowolnił nasze tempo, więc nie pobyliśmy tu długo. Pojechaliśmy na północ: Zembrzyce, Stryszów, Stronie (tutaj podjazd, ale przyzwyczajeni wzięliśmy go z marszu:) i nareszcie cel dzisiejszej podróży - Lanckorona. Wspaniała wioska - zabytek UNESCO, z rynkiem o niespotykanym pochyleniu, co drugi domek miał znaczek obiektu zabytkowego. I oczywiście malownicze ruiny zamku, szkoda że w opłakanym stanie. W szkole nieopodal schronisko młodzieżowe. I znów cała szkoła dla nas. Oraz wspaniała restauracyjka "Sielanka". Do dziś się nie możemy doliczyć ile straciliśmy tam pieniędzy..


To był nas ostatni dzień ale nie czuliśmy tego. Może dlatego że wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy:) Ale od początku. Zjechaliśmy do Kalwarii Zebrzydowskiej gdzie podjechaliśmy pod klasztor OO. Bernardynów. Nie zrobił na nas większego wrażenia niż zamek w Lanckoronie. Trasą na wschód, przez Sułkowice jechaliśmy w stronę Myślenic. Spotkała mnie tutaj przygoda, którą będziemy jeszcze długo wspominać. Zaraz za miejscowością Brody na drodze E462 cudem uniknąłem poważnego wypadku. Było to podczas zjazdu. Jechaliśmy z prędkością ponad 60 km/h i nie zauważyliśmy, że auta przed nami nagle hamują. Dawid, który jechał z przodu, zauważył je hamując w ostatniej chwili. Ja nie miałem tyle szczęścia. Dopiero widząc stojące auta ok 10 metrów przed sobą w ostatniej chwili zrobiłem unik i zjechałem na żwirowe pobocze. Wpadłem w taki poślizg, że hamowałem przez 20-30 metrów ślizgając wyprawy - Zabudowa rynku w Lanckoronie się na całej szerokości pobocza. Cudem utrzymałem się na kołach. Było to moje pierwsze w życiu tak gwałtowne hamowanie z prędkości 60 km/h. Całe to zdarzenie wywoływało u nas nagłe wybuchy śmiechu przez kolejne 20 km:) Szczęśliwie zajechaliśmy do Myślenic i rozpoczęliśmy poszukiwania zamku. Jednakże pytając ludzi na rynku nikt nam nie potrafił powiedzieć gdzie się on znajduje. Odpowiadali ze zdziwieniem: "Zamek? W Myślenicach??". W takim wypadku postanowiliśmy podjechać bliżej tych ruin, jak to wynikało z mapy i odnaleźliśmy tabliczki: rezerwat Zamczysko nad Rabą. Nareszcie odszukaliśmy szlak, który miał prowadzić do tych ruin, więc zaopatrzony w aparat rozpocząłem wspinaczkę, ponieważ ścieżka była zbyt stroma dla rowerów. Dawid został na dole i pilnował rowerów:) Po kilku minutach dotarłem do ruin. Właściwie wyprawy - Zabudowa rynku w Lanckoronie to przeszedłem obok, ale zauważyłem starą, zniszczoną tabliczkę nieopodal z zamazanym tekstem, więc wysnułem wniosek że tu gdzieś musiał być zamek. Uświadomiłem sobie że patrzę na niego! Ruiny są w takim stanie że ciężko je odróżnić od zwykłej skały. Zrobiłem zdjęcie najbardziej "czytelnego" kawałka i zszedłem na dół. Tu czekał na mnie Dawid. Wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy w stronę Dobczyc.
Znajdował się tutaj kolejny warowny zamek na naszej trasie. Spodobał nam się, dlatego postanowiliśmy go zwiedzić od wewnątrz. W salach znajdowało się wiele ekspozycji na różne tematy, jednak największą wartość zamku to ciekawa architektura. Z dziedzińca natomiast roztacza się widok na Jezioro wyprawy - Zabudowa rynku w Lanckoronie Dobczyckie i piękną panoramę Beskidów. Obok zamku jest mały skansen, którego można odwiedzić na tym samym bilecie co do zamku.

Teraz pozostał nam ostatni odcinek do pokonania: Dobczyce-Kraków przez Wieliczkę. Teren stale pagórkowaty więc jazda "kaloriochłonna", ale przyjemna do momentu wjechania do Krakowa. Tutaj jak zwykle ruch. Na rynku krakowskim właśnie organizowano 44. Małopolski Wyścig Górski, więc cały ruch zatarasowany. Chcieliśmy znaleźć nocleg i jutrzejszy dzień poświęcić zwiedzaniu Krakowa, jednak kontakt z taką masową cywilizacją odebrał nam wszelkie chęci. Zresztš brakowało nam już pieniędzy. Pojechaliśmy na dworzec PKP i szukajšc drobnych kupiliśmy dwa bilety do Gliwic. Z głodu zdecydowałem się na zjedzenie moich zapasów chińskich zupek Kung Fu na.. twardo:)